lutego 09, 2018

Nie jestem po to, by Cię zadowalać.

Nie jestem po to, by Cię zadowalać.


Mam 26 lat. Prawie. Wiesz, ile razy spotkałam się już ze stwierdzeniami, jaka to powinnam być? Jak powinno wyglądać moje życie? Jak powinnam wyglądać ja? Hm, ja sama nie wiem. Nie sposób zliczyć. Kiedyś, jako dziecko, myślałam, że dorośli w ten sposób chcą mi pomóc odnaleźć siebie, znaleźć na siebie pomysł, jednak nic bardziej mylnego. Niektórzy po prostu tak mają, że chcą kogoś na siłę zmienić, chcą decydować, jak ma wyglądać jego życie - nie wiedzieć czemu. Skąd w ogóle pomysł, że mają prawo mówić komuś, jak ma żyć?


Zaczęło się już w szkole

Pani matematyczka uważała, że to jej przedmiot powinien być dla nas - uczniów - najważniejszy. To samo z resztą było z większością nauczycieli. Pasja, czas wolny, hobby, inne przedmioty? Nie chcieli o tym słyszeć. Wiesz, czasem słyszeliśmy, że tak naprawdę, to powinniśmy być dobrzy z każdego przedmiotu. Z jednego ciut lepsi, z drugiego ciut gorsi, ale nie powinniśmy spadać poniżej 4.
Nauczyciele czasem narzucali nam swoje zdanie, jak mamy się ubierać do szkoły. Miałam taki etap, razem z moimi przyjaciółkami, że słuchałyśmy rocka i ubierałyśmy się w ciemne kolory. Ale nie, nie żeby tam od razu glany, czy dziurawe spodnie i irokez czy tapir. Czyste, schludne, czarne spodnie, do tego gładki t-shirt czarny czy granatowy, włosy rozpuszczone lub związane w kok, ciemne adidasy. Bez makijażu, albo jedynie z tuszem na rzęsach. Uwierzysz, że mimo to nauczyciele potrafili się przyczepić do naszego wyglądu? "Bo czemu takie ciemne kolory", "Bo jak z sekty". A uczennicami byłyśmy naprawdę dobrymi - oceny dobre i zachowanie wzorowe.


Im dalej w las, tym gorzej

Koniec szkoły średniej był ciekawym polem do popisu dla wielu osób. Często słyszałam na jakie studia powinnam iść, do jakiej pracy, na czym powinnam się skupić. Cóż, ja jednak miałam SWÓJ pomysł na SWOJE życie, i konsekwentnie go realizowałam.
Wyobraź sobie zaskoczenie wielu osób, gdy dowiedzieli się, że w wieku 22 lat zaszłam w - o zgrozo! - planowaną ciążę, nie mając przecież nawet męża! Miałam narzeczonego, z którym byłam związana od wielu lat, ale no jak to?! Najpierw dziecko, potem ślub?! Tak być nie może!
Szybko, do księdza, datę rezerwować, sukni szukać, restauracji! Póki brzucha nie widać! - O nie, nie tak to sobie z narzeczonym wyobraziliśmy. Hm, widzisz, postawiliśmy na swoim ;) ślub odbył się w zeszłym roku, kiedy to nasza córeczka skończyła już dwa lata.
Będąc w ciąży też słyszałam komentarze, na przemian, że pierwsza powinna być córka, lub że pierwszy powinien być syn. Później złote rady, czy powinnam rodzić naturalnie, czy załatwiać sobie cesarkę na życzenie. Najlepsze jednak czekało na mnie, kiedy Julia pojawiła się na świecie. Wciąż i wciąż słyszałam, jak powinnam karmić, czym, kiedy rozszerzać dietę, jak ubierać, jak przewijać, jak leczyć w przypadku choroby. Myślisz, że teraz, kiedy jestem po ślubie, a córka ma już 2,5 roku, jest lepiej? Niestety. Teraz za to słyszę, że powinniśmy się postarać o rodzeństwo dla Julki. Albo wręcz przeciwnie - że powinna być jedynaczką. Kiedy i czy w ogóle powinnam ją puścić do przedszkola. Wierz mi, never ending story.


Po prostu - żyj swoim życiem

Takie słowa padają z moich ust, kiedy ktoś próbuje narzucić mi swój sposób na moje życie. Bo ja chcę żyć życiem na własnych zasadach. Jeśli się potknę, jeśli zrobię coś źle - wyciągnę z tego lekcję. Ale naprawdę wolę tak, niż nie popełniać żadnych błędów, a żyć pod czyjeś dyktando. Zaskakuje mnie niesamowicie fakt, z jaką łatwością co po niektórzy narzucają innym swoje zdanie. Jakim prawem właściwie? Cenię sobie dobre rady, o ile ktoś chce się ze mną podzielić po prostu swoim doświadczeniem, a nie narzucać mi swoją wolę.

Nikt nie przeżyje życia za mnie, dlatego sama wyznaczam sobie cele i dążę do tego, by je zrealizować. Oczywiście, warto czasem posłuchać czyjejś dobrej rady, ale żyję głównie dla siebie a nie po to, by komuś coś udowodnić czy spełnić jego oczekiwania.

Jak to ktoś kiedyś powiedział - "Nie możesz uszczęśliwić wszystkich - nie jesteś słoikiem Nutelli" ;)

sierpnia 25, 2017

Wymar(ŻONA), czyli co ślub zmienił między nami.

Wymar(ŻONA), czyli co ślub zmienił między nami.

Dokładnie 05.08 br, w samo południe, zostałam żoną. Jesteśmy parą z naprawdę długoletnim stażem (w tym roku, w maju, stuknęła nam 11 rocznica!), dlaczego więc w ogóle teraz zdecydowaliśmy się na ślub? Mieszkamy już przecież razem, mamy córkę. Wszystko było dobrze. Po co nam ten cały ślub? Co on między nami zmienił - i czy w ogóle coś zmienił? Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do lektury - UWAGA, może być długo ;) zobaczcie też nasze piękne zdjęcia!



Jak w ogóle się poznaliśmy - to musiało być przeznaczenie!

Nasza historia jest trochę śmieszna, trochę jak z serialu telewizyjnego... ;) otóż pewnego popołudnia, moja siostra weszła sobie na czaterię. Tam poznała mojego obecnego szwagra. O dziwo w ogóle nie próbowali "kręcić" ze sobą, zaraz się dogadali, że skoro ona ma siostrę singielkę, a on brata - singla, to warto nas ze sobą poznać. Niechętnie, bo przeżywałam wtedy zawód miłosny, ale napisałam wtedy na gg do mojego obecnego męża. No i jakoś tak spodobało nam się to pisanie, postanowiliśmy się spotkać - choć mieliśmy wtedy 15/16 lat! :D Co lepsze, dzieliło nas 80 km! Były lepsze i gorsze chwile, ale wszystko przetrwaliśmy - razem. 05.04.2014 - wtedy się zaręczyliśmy...


Będziemy rodzicami! Duży test dla związku.

Sama wiadomość o ciąży była dla nas ogromną radością. Ja praktycznie bezproblemowo przeszłam całą ciążę. I kiedy wtedy wydawało nam się, że będzie tylko różowo... już przy porodzie zrozumieliśmy, jak bardzo byliśmy w błędzie ;) poród z komplikacjami, potem ciężki dla mnie powrót do formy po pionizacji, nocne pobudki, karmienie, ulewanie, początkowe słabe przyrosty masy naszej córki. Wcale to jednak nie osłabiło naszego związku, co niestety niektórym parom się zdarza - wręcz przeciwnie. Córka wzmocniła nasz związek. Zrozumieliśmy, że teraz naprawdę mamy dla kogo się starać - przecież przyszłość tej kruszyny w dużej mierze zależy od nas. Byliśmy szczęśliwi - nie robiło nam to różnicy, że nie jesteśmy małżeństwem...


Skąd w ogóle pomysł na ślub?!

No właśnie, skąd? Mogłabym napisać, że chcieliśmy stworzyć prawdziwą rodzinę, ale w naszym mniemaniu byliśmy prawdziwą rodziną. Ale fajnie jednak byłoby zwracać się do siebie "ŻONO, MĘŻU". Fajnie byłoby mieć takie samo nazwisko co partner i córka. Fajnie byłoby, w obecności najważniejszych dla nas osób, ślubować sobie "miłość, wierność i uczciwość małżeńską". No więc decyzja zapadła - BIERZEMY ŚLUB! Decyzja zapadła na jesieni 2016, wszelkie formalności zaczęliśmy załatwiać w zimę. Udało się, zdążyliśmy ze wszystkim! Ceremonia, wesele - wszystko było wspaniałe. Chociaż mieliśmy okropny upał (ponad 30 stopni w cieniu!), to wszyscy bawili się cudownie i ciągle słyszeliśmy od gości, że było to wspaniałe wesele, jedne z najlepszych na jakich byli. Po całym trudzie przygotowań - takie słowa to miód na serce :) Nasza dwuletnia córeczka wytrzymała prawie do oczepin! Zasnęła chyba 30 minut przed nimi ;) bawiła się świetnie, tańczyła ciągle, ganiała po sali, wygłupiała się z dziećmi. Do dziś jak proponuję jej taniec, mówi "tany jak na ślubie!" :) było naprawdę wspaniale, i te kilkanaście godzin minęło jak dwie godziny!


A po ślubie... powrót do rzeczywistości?

Czy coś więc się zmieniło między nami po ślubie? Teoretycznie nic. Mieszkaliśmy już przecież razem przed ślubem, wychowywaliśmy córkę. Coś jednak się zmieniło. Złożyliśmy sobie przysięgę, której oboje chcemy dotrzymać. Każdego dnia dajemy więc z siebie wszystko, aby każde z nas było spełnione i szczęśliwe, aby córka wychowywała się w szczęśliwej rodzinie. 
Ze wzruszeniem i ogromną radością wracamy więc do 5 sierpnia. 
Zdecydowanie był to najpiękniejszy dzień w naszym życiu, na równi z narodzinami naszej córki.



________________________________

Suknia, biżuteria: Salon sukien ślubnych AGA
Zaproszenia: dCards
Buty ślubne: Kotyl
Podwiązka: FuxDekor
Sukienka córki: Habakkuk Store

czerwca 17, 2017

Pełnoetatowa mama

Pełnoetatowa mama
Droga Mamo! Pewnie nie raz spotkałaś się ze stwierdzeniem, że urlop macierzyński jest super - bo mama po prostu sobie odpoczywa, nie mając praktycznie żadnych obowiązków. Stereotyp, który już nie obowiązuje? Mogłoby się tak wydawać, niestety... Ludzie wciąż tak myślą. Na szczęście, nie wszyscy, ale takie hasła na pewno są irytujące i należy z nimi walczyć.


Jeszcze gorzej, jeśli w domu zostaje mamusia, która ma "duże" (od roczniaka do przedszkolaka) dziecko. Szybko wtedy można usłyszeć, że taka mama jest leniwa, że nie idzie do pracy z wygody, bo łatwiej siedzieć na tyłku i nie robić nic, niż iść i zarabiać pieniądze. Chyba najgorsze są teksty, że mama nie pracuje, bo przecież pobiera zasiłek (rodzinny, kosiniakowe, 500+, whatever) i tak jest łatwiej, wygodniej. Dlaczego część społeczeństwa tak myśli? Serio, Waszym zdaniem mama która nie pracuje, nie ma żadnych obowiązków, tylko leży na kanapie i pachnie?...

Mogłabym tu wymienić naprawdę sporo zadań mamy z jej codziennego rytuału. Tylko po co? Do niektórych niestety przemówić się nie da. Chcę więc tylko zaapelować do pełnoetatowych mam - nie przejmujcie się głupim gadaniem! Ja usłyszałam raz, że jak to - siedzę w domu z prawie dwuletnim dzieckiem?! Czemu nie praca, czemu nie żłobek/niania?! Z bardzo prostego powodu - uwielbiam spędzać czas z moją córeczką, a jest on tak ulotny, że skoro mam możliwość by być z nią teraz, to z tego korzystam. Praca nie ucieknie. Julka podrośnie, pójdzie do przedszkola, ja do pracy. W tym czasie mogę przecież zarabiać pieniądze w inny sposób - wcale nie muszę siedzieć 8h w biurze. 

Natknęłam się na świetny Manifest Mam organizowany przez Canpol babies. Jeśli jeszcze go nie znacie, zapraszam do lektury, bo naprawdę warto:
"BYĆ MAMĄ TO NAJLEPSZA, NAJPIĘKNIEJSZA
I NAJBARDZIEJ WDZIĘCZNA PRACA ŚWIATA.
ALE TO TEŻ PRACA NAJCIĘŻSZA, NAJBARDZIEJ
ODPOWIEDZIALNA I WYMAGAJĄCA. NIENORMOWANE
GODZINY PRACY, DYSPOZYCYJNOŚĆ 24 GODZINY 7
DNI W TYGODNIU - BEZ URLOPU, ZWOLNIEŃ I PRZERW.
MAMY MASĘ OBOWIĄZKÓW, ALE NIESTETY NIEWIELE
PRAW. DAJEMY Z SIEBIE WSZYSTKO, NIESTETY NIE ZAWSZE
DOSTAJĄC WIELE W ZAMIAN. DLATEGO POWOŁUJEMY
ZWIĄZEK ZAWODOWY MAM. BĘDZIEMY GŁOŚNO
MÓWIĆ O TYM, CO NAS BOLI, BĘDZIEMY GŁOŚNO
MÓWIĆ O TYM, JAKIE MAMY OCZEKIWANIA
I BĘDZIEMY GŁOŚNO UPOMINAĆ SIĘ O NASZE PRAWA."

Zdecydowanie popieram ten manifest! Kochani, doceniajmy mamy, i nie osądzajmy tych, które postanawiają mieć dłuższy urlop macierzyński ;) to indywidualna sprawa każdej z nas!

A jak było u Ciebie? Ile trwał Twój urlop macierzyński? Czy spotkałaś się z krytyką, że nic nie robisz, albo "odpoczywasz" za długo? Daj znać!

czerwca 06, 2017

Rodzice! Otwórzcie oczy!

Rodzice! Otwórzcie oczy!
Niedzielne, majowe popołudnie. Przepiękna pogoda - błękitne niebo, słonko grzeje, aż miło. Zachęceni tą pogodą postanawiamy zabrać naszą pierworodną do wspaniałego parku. Dużo zieleni, zwierzaki, plac zabaw. Raj dla Julki. Była tu już dwa razy i zawsze była zachwycona, uwielbia to miejsce. Nie tylko my tak lubimy to miejsce - przyjechało naprawdę sporo ludzi, ciężko znaleźć wolne miejsce na rozłożenie swojego koca.
Teoretycznie, miejsce to jest bardzo bezpieczne dla dzieci. Teoretycznie, bo wszędzie może dojść do wypadku, prawda?

Kiedy obeszliśmy już cały park i postanowiliśmy, że czas powoli zbierać się do domu, usiedliśmy na moment na ławeczce obok tej "fontanny", którą widzicie na zdjęciu. Na sąsiedniej ławeczce usiedli rodzice. Patrzeli gdzieś tam przed siebie, coś do siebie mówili. W tym czasie ich synek (na oko miał około 2,5 lat) chodził sobie po tych kamieniach. Nagle tata woła syna, ale ten nie przychodzi. Wstaje z ławki dopiero, kiedy kobieta stojąca przy "fontannie" krzyczy "O matko!". Razem z partnerem wyciągają brzdąca z wody, dopiero wtedy tata do nich dobiega. Mama chłopczyka siedziała sobie w tym czasie beztrosko na ławeczce, chichocząc pod nosem, że synek się "potaplał" w wodzie. Nie, nie potaplał się. Wpadł do niej, cały. Kiedy tata przyniósł go na ławkę, był totalnie przemoczony. RODZICE DRODZY! Proszę Was o rozwagę. Nie, woda wcale nie musi być głęboka, żeby dziecko się nią zakrztusiło. Już pomijam kwestię tego, ile tam jest bakterii. Apeluję do Was, pilnujcie swoich pociech. Tak niewiele przecież trzeba, żeby doszło do nieszczęścia...

maja 31, 2017

Nasze wózki idealne!

Nasze wózki idealne!
ZACZYNAMY WÓZKOWĄ PRZYGODĘ!

Nie ukrywam, że sporo czasu mi zajęło, zanim wybrałam pierwszy wózek mojej córki. Chciałam, aby wózek był lekki, ładnie się prezentował, miał długą gondolę. Uwielbiam połączenie szarości i bieli, więc wózek musiał być dostępny w takim wariancie kolorystycznym. Oprócz tego miał się bardzo łatwo i szybko składać, lekko prowadzić, miał też mieć regulowaną rączkę oraz funkcjonalny kosz na zakupy. Po długich namysłach, zdecydowaliśmy się na wózek marki Bebetto.
Wybraliśmy model Holland, wzór LJ195.
Mogę śmiało powiedzieć, że przyczyniliśmy się do popularności tego typu wózków na naszym osiedlu :) nikt nie przechodził obok niego obojętnie. Każdemu się podobał. Dodatkowo ozdobiłam go różową kokardką, którą umieściłam na budce.
Jak wiecie, Julia urodziła się pod koniec lipca, także mieliśmy okazję testować gondolę od lata aż do zimy. Wózek ten sprawdzał się zawsze, w każdych warunkach. Zdecydowanie, jeśli chodzi o funkcjonalność, był naszym numerem jeden, był dla nas po prostu idealny. Z lekkością prowadziłam go ja, mój (wyższy ode mnie o 10 cm) narzeczony, moja mama, babcia, a nawet kuzynka, która miała wtedy niespełna 9 lat. Julia z opcji wózeczka z gondolą korzystała prawie 7 miesięcy.
Co ważne! Zniesienie tego wózka z gondolą z niemowlakiem w środku, z 10 schodów, nie stanowiło dla mnie żadnego problemu - a pamiętacie pewnie, że byłam po cc.

PRZYSZŁA WIOSNA, A Z NIĄ... NOWE.

Bodajże w marcu Julka przesiadła się do spacerowej wersji naszego Hollanda. Fakt, że mogłam przepinać siedzisko przodem lub tyłem do mnie, był dla nas naprawdę dużym plusem. Spacerówka oczywiście rozkłada się całkowicie na płasko, także wózek idealnie sprawdził się również przy drzemkach na spacerach.
Powiem szczerze, że Julka uwielbiała swojego Hollanda. Nigdy nie protestowała na wózkowe wycieczki. Przetestowaliśmy ten wózek w różnych warunkach atmosferycznych i nigdy nas nie zawiódł.

LEKKA SPACERÓWKA POSZUKIWANA!

Skoro byliśmy zadowoleni z Bebetto, ciekawi Was pewnie, czemu postanowiliśmy kupić inny wózek spacerowy? Otóż bardzo często jeździliśmy gdzieś z moją siostrą, która ma małe Clio, i za każdym razem musieliśmy zdejmować koła z Bebetto, ponieważ nie mieścił się do bagażnika.
Akurat był to czas, kiedy marka Joie z dużym hukiem weszła na polski rynek. Szybko zrobiło się o niej głośno. Wiele moich znajomych zdecydowało się przetestować wózki tej marki, zdecydowałam się i ja ;) wybrałam Joie Litetrax 4 Plus w kolorze chromium. Wersja ta ma piankowe koła. Chwilę później dostępna była wersja Joie Litetrax 4 Air, jednak my zostaliśmy już przy naszym Plusie. 
Prowadzi się go naprawdę bardzo lekko, a złożyć można go przy użyciu jednej ręki! To szczególnie ważne, jeśli trzeba ogarnąć malucha, wózek i jeszcze zakupy na przykład ;) Ma sporą budkę, która jest bardzo praktyczna. Duży kosz na zakupy. Trzy pozycje siedziska. Odłączany pałąk. Regulowany podnóżek. Nie mogłam wybrać lepszej spacerówki, serio! Z łatwością mieści się do nawet małego bagażnika, a po złożeniu zajmuje mało miejsca. No i ten kolor   Jestem zachwycona!
Póki co, Jula ma 22 miesiące i jeszcze korzystamy z Joie :)

Także jeśli nie wiecie na jaki wózek się zdecydować, to mam nadzieję, że trochę Wam pomogłam.
A czym jeździły/jeżdżą Wasze pociechy? Koniecznie się pochwalcie!
Copyright © 2016 Mama Saana , Blogger