27 lipca 2015, po 23, zaczęły się u mnie regularne (co 5 minut), ale niezbyt bolesne skurcze. 5 dni po terminie porodu, więc w sumie najwyższa pora ;) , mimo to zastanawiałam się, czy to już na pewno TO? Skurcze się nie nasilały, więc położyliśmy się spać. O 3 nad ranem obudziły mnie już mega bolesne skurcze, wciąż pojawiały się co 5 minut. Po 4 zadzwoniliśmy po taksówkę i pojechaliśmy do szpitala. W taksówce skurcze na chwilę ustały i już myślałam, że zaraz będziemy wracać do domu, kiedy znów dały o sobie znać. Wchodzimy do szpitala. Wypełniam całą papierologię, idę na badanie - rozwarcie 4 cm, "zostaje Pani w szpitalu, będziemy rodzić". Mała leży główką w dół więc będziemy próbować rodzić siłami natury. Idziemy na porodówkę. I ja, i narzeczony, przebieramy się. Będziemy rodzić razem. Po 5 rozwarcie już na 6 cm. Skurcze są coraz bardziej bolesne, pomagam sobie prysznicem. Później włączamy tens, biorę gaz rozweselający. Ból masakryczny. Odchodzą zielone wody, a rozwarcie wciąż na 6 cm. Za duże ryzyko - proponują mi cesarskie cięcie. Ze zmęczenia, bólu i strachu - godzę się, choć cc to ostatnie, o czym myślałam - tak bardzo chciałam urodzić naturalnie, ale zdrowie mojej córeczki jest najważniejsze.
O godzinie 09:57 na świecie pojawia się Julia - waży 3550g, mierzy 55 cm. Jest prześliczna. Oczka jakby niebieskie, włoski - ciemny brąz. Wszyscy zgodnie twierdzą, że jest jednym z najgrzeczniejszych dzieci na oddziale.
W końcu mogłam przytulić swoją ukochaną, wyczekaną córeczkę. Najpiękniejsze uczucie na świecie. I chociaż ból po cesarce jest ogromny, pionizacja to dla mnie piekło, to wiem jedno - było warto. Dla tej kruszynki byłabym w stanie jeszcze raz zmierzyć się z takim bólem.
Czas pędzi jak szalony. Dziś Julka ma już 20 miesięcy. W następnym poście opiszę Wam, jak minął nam nasz pierwszy wspólny rok. Działo się dużo, także i czytania będzie sporo :) Buziaki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz